- Po awansie podjęto decyzję, by nie robić transferów, które przerastają możliwości finansowe klubu. To można i trzeba było zrozumieć. My jednak potrzebowaliśmy wzmocnień, a nie potrafiliśmy pozyskać nawet wyróżniających się zawodników z klubów pierwszoligowych. Możemy zobaczyć, gdzie dziś są piłkarze z tamtej kadry. Na wiosnę grało już 6-7 nowych, co pokazało, że wcześniejsza droga była błędna - wspomina były trener Niebieskich
Jarosław Skrobacz, który udzielił wywiadu stronie sport.tvp.pl. Prezentujemy wybrane fragmenty rozmowy.
Sytuacja Ruchu pokazuje, że piłka do pewnego momentu może być romantyczna, ale gdy wchodzi się do Ekstraklasy, to po prostu zaczyna się biznes i sentymenty powinny pójść na bok.
Jarosław Skrobacz: - Często było tak, że drużyna, która zrobiła awans, zostawiała zawodników na kolejny sezon. Gdybym miał możliwość decydowania, to nie poszedłbym tą drogą. Po awansie do Ekstraklasy doskonale wiedziałem, że ten zespół musi zostać wzmocniony. Tak się nie stało i przełożyło się to na ogromne problemy. Boli mnie to, że gdy walczyłem o te transfery, słyszałem, że nie ma to finansów, a kilka miesięcy później sytuacja uległa diametralnej zmianie.
Ilu potrzebował pan wtedy zawodników, żeby powalczyć o utrzymanie w Ekstraklasie?
- Myślę, że 4-5 do podstawowego składu.
(...)
Jak po takim czasie wspomina pan te lata w Ruchu Chorzów?
- To był na pewno dobry czas, ale nasuwa mi się jeden wniosek, który powtarzałem, jeszcze pracując w klubie. Ruch ma bardzo fanatycznych kibiców myślących, że ich klubowi coś się należy, bo 14 razy wygrał mistrzostwo Polski. Prawda jest taka, że nic się nie należy. Zabrakło mi takiego myślenia. Często padały słowa praca, skromność, pokora, ale tej ostatniej cechy bardzo brakowało. Gdy przejmowałem drużynę, zarząd marzył o utrzymaniu w 2. lidze. Wizja zakładała awans w 3 lata. Zrobiliśmy to już w pierwszym. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia. Po awansie taka sama gadka. Utrzymanie, a potem może coś więcej. I znowu awans. Gdy nam nie szło, pojawiały się słowa, że nie chcemy tego awansu. To głupota, każdy tego chciał. Graliśmy po prostu na miarę naszych możliwości. Ostatecznie osiągnęliśmy sukces. Na Ekstraklasę zabrakło umiejętności.
Antoni Piechniczek, w słynnym wywiadzie po MŚ 1986 roku, rzucił słynną już klątwę, dając do zrozumienia, żeby docenić to, co udało się osiągnąć, bo następne sukcesy mogą nie przyjść tak szybko. Mam nadzieję, że kibice Ruchu nie będą musieli przeżywać podobnych sytuacji i że ich powrót do Ekstraklasy będzie szybszy niż Polski na mistrzostwa świata. Na koniec dodam, że jeśli ktoś szuka przykładu gry na ponad 100 procent, to myślę, że nasza historia to dobry przykład. Niektórzy odbierali to w stylu "nam się należy". W sporcie nic się nikomu nie należy "za zasługi". Trzeba pracować ze zdwojoną siłą, żeby sprostać oczekiwaniom, bo liczy się tu i teraz.
Ruch Chorzów w 2020 roku był na skraju bankructwa. Niektórzy o tym nie pamiętają.
- Bardzo szybko o tym zapomniano. Nie mieliśmy łatwych warunków do pracy, ale nikt nie narzekał. W zimie siłownię robiliśmy pod wiatą, gdzie temperatura był niższa niż na zewnątrz. Latem z kolei o wiele wyższa. Na tym budowaliśmy swoją siłę. Każdy wiedział, po co trenuje. Atmosfera była bardzo dobra. Pod tym kątem dobieraliśmy też zawodników. Praca starszych piłkarzy m.in. Łukasza Janoszki i Tomka Foszmańczyka była nie do przecenienia. Sukces jednak był dziełem całej drużyny.
Ostatnio usłyszałem, że niektóre drużyny nie znają swojego miejsca w szeregu. Może tak powiedzieć o obecnym Ruchu?
- Ruch ma bogatą historię, wspaniałych kibiców, niepowtarzalny klimat, ale na dziś nie jest to czołowy klub w Polsce. Wystarczy spojrzeć, jakimi zawodnikami wywalczyliśmy awans do Ekstraklasy. To bardzo ambitni chłopcy, ale wcześniej nie grali na takim poziomie. Brawa dla nich za ten sukces. To pokazuje też, ile udało nam się wycisnąć z tego zespołu. Mało się też mówi o tym, że zrobiliśmy awans, grając co tydzień na wyjeździe. Wyjazdy do Gliwic były uciążliwe. Szacunek dla kibiców, że na każdy mecz wypełniali trybuny, ale każdy czuł, że to nie był nasz obiekt.
źródło: TVP Sport