Joachim Marx, były świetny piłkarz Ruchu Chorzów i reprezentacji Polski, pokonał koronawirusa. Mimo że niektóre dni w chorobie były przerażające, to 76-letni były napastnik dał radę. - Wygrałem ten "mecz". Choć przeciwnik jest przerażający - mówi w rozmowie z "Super Expressem" mieszkający na stałe we Francji legendarny zawodnik.
Jak się pan czuje? Francuska prasa pisze, że na szczęście już dobrze…
Joachim Marx: - Tak, jest coraz lepiej. Myślę, że najgorsze już za mną. Ale ta choroba jest przerażająca, podstępna. Już 15 marca zacząłem się źle czuć, miałem iść na wybory, ale musiałem zostać w domu. Przerażające bóle głowy, dziwne, jakieś dziwne smaki, absolutny brak apetytu. Całymi dniami leżałem z zamkniętymi oczami. Po 15 minutach patrzenia w sufit powieki same opadały…
Temperatura?
- Oj tak. Raz ponad 39, a potem 36,6. I znowu w górę, i potem w dół. Skoki niesamowite. Przyjechał lekarz, zbadał, powiedział, że wszystko wskazuje na koronawirusa. Brałem leki na zbicie gorączki, takie najbardziej popularne we Francji. Ale niestety w ubiegłym tygodniu temperatura skoczyła do 41,2 stopni. Wtedy już nie było wyjścia - szpital. Tam badania, zbijanie temperatury i oddech ulgi - stwierdzili, że nie jest ze mną tak źle. O drugiej w nocy postanowili odwieźć mnie do domu. Zapytałem tylko, czy mogą zadzwonić najpierw, bo jeżeli żona poszła na przykład na dyskotekę, to nie wejdę, bo dom będzie zamknięty…
Jeszcze żarty się pana trzymały?
- Trochę tak. W ambulansie też było wesoło. Jeden z pracowników pogotowia mówi do mnie: "Po pana akcencie wnioskuję, że jest pan Polakiem". A ja do niego: "Pan też ma polską twarz". On się zaśmiał i mówi, że tak, że też pochodzi z Polski.
Czyli w szpitalu zbyt długo pan nie był…
- Nie, od 17:00 do 2:00 w nocy. A w domu już z każdym dniem było lepiej. Bo wcześniej jadłem tylko suchy chleb. Żona mnie opieprzała, kazała jeść, bo mówiła, że żołądek musi pracować. Ale ja przy tym wszystkim miałem straszne nudności. Schudłem przy tej chorobie 7 kilo. Ale mówię, że to może akurat plus tego wirusa (śmiech).
Apetyt już wrócił?
- Tak, a zaczęło się od… polskich ogórków. Jednej nocy przyśniły mi się polskie ogórki kiszone. Żona mi dała, ale nie czułem smaku. Zaproponowała wtedy konserwowego. I to było to! Niebo w gębie. Wtedy poczułem znów smak. Od tej pory codziennie zajadam się naszymi ogórkami konserwowymi i mówię przyjaciołom francuskim: polski ogórek to jest to! Jeszcze tylko nie mogę pić mojej ulubionej kawy, a pozwalam sobie pod tym względem na sporo. Ale i do tego dojdziemy.
(...)
Podobno miał pan niedługo pojawić się na Ruchu...
- Tak, ale uroczystości odwołano. Chciałem przyjechać, pogadać ze starymi znajomymi. Klub miał duże kłopoty, podupadł, ale miejmy nadzieję, że się podniesie. Pozdrawiam całą niebieską rodzinę. Trzymajcie się tam!
źródło: Super Express