Wyjazd na mecz Ruchu do Kazachstanu to jedna z tych eskapad, które pamięta się do końca życia. I chociaż początkowo nie wszyscy byli zadowoleni z wyników losowania, to po odwiedzeniu leżącej blisko Chin Karagandy nikt nie żałował swojej decyzji o wyjeździe.
Wśród potencjalnych rywali "Niebieskich" w I rundzie eliminacji do Ligi Europy znalazły się drużyny z sześciu państw: Albanii, Czarnogóry, Estonii, Kazachstanu, Macedonii i Węgier. Jedni życzyli sobie wyprawy do ciekawej kibicowsko Macedonii, inni do Węgier, które z pewnością zalałaby niebieska inwazja. Los skierował nas jednak do Kazachstanu, a więc do najbardziej odległego kraju.
Czasu na organizację było bardzo niewiele. Głównym problem była konieczność wyrobienia wizy, na którą czeka się siedem dni, a do meczu od momentu losowania pozostawało tylko dziewięć. Dlatego z powodu braku czasu, jak i około czterech tysięcy kilometrów dzielących nas od Karagandy, jedynym możliwym transportem był przelot samolotem. Szybko okazało się, że taka przyjemność (z trzema przesiadkami) kosztuje bagatela... 14 tysięcy złotych. Działacze klubowi postanowili jednak wynająć czarter i udostępnić część miejsc kibicom.
Pomimo sporych kosztów (około trzech tysięcy złotych) oraz krótkiego czasu (kilku godzin) na skompletowanie dokumentów potrzebnych do złożenia podania o wizę, znalazło się sporo osób chętnych na wyjazd. Kiedy wydawało się już, że cała grupa poleci do Karagandy, 10 godzin przed startem podróży przewoźnik poinformował, iż ze względów bezpieczeństwa liczba osób na pokładzie musi zostać zmniejszona. Tym sposobem kilkanaście osób zostało na lodzie, a zorganizowanie dla nich innego transportu było już po prostu niemożliwe.
Do Kazachstanu wspólnie z drużyną Ruchu udało się ostatecznie polecieć kilku kibicom. Zbiórka zaplanowana była na środę na godz. 5:15 rano, a już 20 minut później wyruszyliśmy autokarem na lotnisko w Pyrzowicach. W powietrze wznieśliśmy się dokładnie o 8:41. Lot brazylijskim Embraerem 145 przebiegł bez problemu, poza małymi turbulencjami ;-) Po drodze zaliczyliśmy międzylądowanie w rosyjskiej Samarze, lecz z powodu braku wizy żadna z osób nie mogła opuścić samolotu.
Po ponad 6-godzinnej podróży na lotnisku w Karagandzie przywitały nas pustki oraz miejscowi żołnierze. Zanim wsiedliśmy do autokaru musieliśmy przejść jeszcze szczegółową kontrolę paszportową. Po dotarciu do hotelu część osób od razu ruszyła na miasto, a pozostali pojechali poobserwować trening piłkarzy Ruchu na stadionie Szachtiora.
Miejscowi na barwy Ruchu reagowali raczej pozytywnie. W centrum bardzo trudno było natomiast spotkać Kazachów w koszulkach czy też bluzach Szachtiora. Właściwie nikogo takiego nie stwierdziliśmy.
Ceny różnych produktów okazały się być bardzo przystępne, bo zwykle o wiele niższe niż w Polsce. Różnica była odczuwalna zwłaszcza na napojach ;-) Samo miasto nie robiło wielkiego wrażenia, ale też nie przypominało klimatów, które przedstawiono w filmie "Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej" :-) Nocą centrum Karagandy było oświetlone jak w wielkich miastach, ale na ulicach momentami nie było żywej duszy.
W czwartek, czyli w dniu meczu na stadion dotarliśmy podstawionym autokarem. Wszyscy weszli na obiekt Szachtiora za darmo już dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Zajęliśmy miejsca na głównej trybunie, a miejscowi w tym czasie dopiero wchodzili na swoje sektory. Uformowali dwa kilkudziesięciu osobowe młynki. Jeden usytuowany był na środku "prostej", gdzie wywieszono dwie małe flagi - jedną z herbem a drugą z napisem "11 + 1" - a także machano kilkunastoma fankami na kiju.
Drugi młynek znajdował się z boku tej samej trybuny. Tam na płocie pojawiło się kilka małych flag z herbami, napisami ultras oraz "U-Ground Ultras", które znalazły się też na koszulkach zasiadających tam kibiców. Grupa ta na początku spotkania zaprezentowała niskich lotów oprawę składającą się z czarnych i pomarańczowych pasów materiału z napisami "FC SK" oraz "1958" (data powstania klubu).
Fani Szachtiora starali się ze sobą współpracować i czasami im to wychodziło. O ile pierwszy młynek ograniczał się do okrzyków "Szachtior, Szachtior..." czy "Karaganda, Karaganda...", o tyle drugi starał się urozmaicić swój doping przeróbkami piosenek znanych z europejskich stadionów. Po drugiej bramce strzelonej przez Ruch zaczęli nawet bluzgać, krzycząc "polskie ku..., polskie ku...". Ciekawostką jest, że Kazachowie wspierają swoich piłkarzy za pomocą... gwizdania. Tak ich przywitali na rozgrzewce i tak też reagowali na każdą groźną akcję swojego zespołu.
Oprócz
8 kibiców Ruchu, którzy przylecieli na mecz z Chorzowa, na spotkaniu pojawiło się ponad 30 polskich emigrantów. Mieli oni ze sobą kilka flag Polski na kijach, a ponadto otrzymali od przedstawicieli naszego klubu kilka niebieskich gadżetów. Zdarzyło im się nawet krzyknąć "Ruch Ruch HKS!".
Zawodnicy Ruchu pokonali Szachtior 2:1 i zapewnili sobie dobrą zaliczkę przed rewanżowym spotkaniem. Po meczu część z nas zrezygnowała ze snu i postanowiła wybrać się ostatni raz na miasto. Wcześnie rano udaliśmy się w podróż powrotną i o godz. 11:25 polskiego czasu wylądowaliśmy w Pyrzowicach.
Wyjazd na drugi koniec świata na zawsze zapadnie w pamięci wszystkich jego uczestników. To prawdopodobnie jeszcze nie koniec niebieskich wojaży po Europie. Jeżeli "Niebiescy" przypieczętują sprawę awansu, to w kolejnej rundzie czeka już na nas drużyna z Malty - Valletta FC. Wielu fanów Ruchu już teraz zabukowało loty, a nawet wykupiło wczasy na wyspie Morza Środziemnego. Przed nami jeszcze jednak rewanżowy mecz z Szachtiorem Karaganda, który zadecyduje, czy będzie nam dane reprezentować Ruch na arenie międzynarodowej w kolejnych spotkaniach!
źródło: Niebiescy.pl