Janusz Paterman jest zdecydowany, żeby przejąć Ruch od Mariusza Klimka. - Mam inny pomysł na sztab szkoleniowy "Niebieskich" - zdradza "Gazecie".
Paterman - śląski restaurator i członek rady nadzorczej Ruchu, opowiada o swoich pomysłach na zarządzanie niebieską spółką.
Wojciech Todur: Od kilku miesięcy mówi się o Panu jako o przyszłym właścicielu lub prezesie Ruchu. Dlaczego wciąż nie dochodzi do przekazania władzy na Cichej?
Janusz Paterman: To jest proces. Zapewniam, że on trwa i na ten moment nie jest zagrożony. Wymaga jednak czasu, i to przynajmniej z kilku powodów. Najpierw trzeba było ustalić wartość udziałów, które mam odkupić od Mariusza Klimka. To już za nami. Jesteśmy dogadani. Finanse to jednak nie wszystko. Trzeba też zrobić audyt. Sprawdzić wszystkie umowy i kontrakty. Wyjaśnić, czy spółce nie grożą długi, których narobiło przed laty stowarzyszenie [zarządzało Ruchem przed spółką - przyp. red.].
A może Pan już nie chce zostać prezesem Ruchu?
- Powiem tak - to już mogło się stać. Mam jednak taką zasadę, że gdy w coś się angażuję, to biorę za to pełną odpowiedzialność. Przecież nie chodzi oto, żeby zmienić prezesa, tylko zapewnić klubowi stabilizację. Potrzebujemy mocnego sponsora. Wiem, że kibice nie chcą już słuchać o tym, że prowadzimy rozmowy. Gdyby jednak wiedzieli, jak trudne bywają takie negocjacje... Już kilka razy byliśmy na finiszu, a na koniec zostawaliśmy z niczym. Proszę spojrzeć na przypadek Cetrozapu i GKS-u Katowice. Ruch też ma za sobą podobne doświadczenia, tyle że nie były tak mocno nagłośnione przez media.
Mariusz Klimek zapowiadał na łamach "Gazety", że do zmiany władzy dojdzie jeszcze przed startem sezonu. Nieprzewidziane trudności?
- Początkowo Mariusz zgodził się, że przejmuję stery bez względu na rozliczenia finansowe, ale potem się z tego wycofał. Mam inną koncepcję zarządzania klubem. Ta dotyczy m.in. kontraktów - proponuję niższe umowy, a wyższe premie za wygrane mecze. Mam też inny pomysł na sztab szkoleniowy. Nie chcę robić zmiany dla zmiany. Widzę błędy i chcę je wyeliminować.
Mówi Pan, że ma inny pomysł na sztab szkoleniowy. Co to oznacza? Czy pozycja trenera Waldemara Fornalika jest zagrożona?
- W żadnym razie. Waldek jest fundamentem mojego pomysłu! Od początku chciałem, żeby to on objął stery w Ruchu. To jest człowiek z Chorzowa, który najlepiej czuje, czego potrzebuje Ruch. Dość z najemnikami!
No więc czego potrzebuje Ruch?
- Skoro nie jesteśmy mocni finansowo, musimy szukać innej drogi do zwycięstw. Stworzyć dobrze rozumiejącą się pakę, która będzie niczym rodzina. Niektórzy mi to zarzucają, ale ja bardzo chętnie wracam do lat dawnej świetności Ruchu. Piłkarze, którzy grali na Cichej w latach 60. czy 70., są drużyną i dzisiaj. Spotykają się na piwie, zapraszają na urodziny. Oni się po prostu lubią. Waldek Fornalik zrobił ogromną pracę, by Ruch na nowo stał się drużyną. Wiosną przejął zespół w bardzo trudnym momencie. Jestem pewny, że gdyby nie on, teraz nie byłoby nas w ekstraklasie. Waldek też jednak potrzebuje wsparcia.
O kim Pan myśli?
- Myślę o fachowcach, którzy będą stali murem za trenerem. Doradzą, podpowiedzą, czasami się nie zgodzą. Chcę, żeby do sztabu Ruchu dołączył Edward Lorens. Ilu on świetnych piłkarzy wychwycił! A dlaczego? Bo nie patrzy tylko na umiejętności, ale i na to, co piłkarz ma w głowie. Jakim jest człowiekiem, jakimi zasadami kieruje się w życiu.
Szkoleniowcy z reguły nie znoszą dobrze tzw. nadtrenerów.
- Ale to nie byłby żaden nadtrener. To byłby układ partnerski, który w przeszłości już funkcjonował i znakomicie się sprawdzał. Podkreślam - trener musi mieć pełną autonomię i ostatnie słowo zawsze należy do niego.
Kiedy zacznie Pan realizować swoje pomysły?
- Myślę, że trzeba rozdzielić kupno klubowych akcji od pomysłów - o których mówię - a które trzeba wcielać w życie już teraz. To nie może czekać. Inaczej Ruch znowu będzie walczył o utrzymanie w lidze. Postawiłbym też na współpracę z kibicami. Nie podoba mi się, że są zamykani w klatkach jak zwierzęta. Uważam, że powinno się ich docenić, jeżeli ich doping i zachowanie są wzorowe. Nagrodzić tańszymi biletami, może dofinansować wyjazd? Myślę też o kolejnych wzmocnieniach. Co z tego, że mamy Andrzeja Niedzielana, skoro nie ma kto mu podać piłki. Tęsknię za pomocnikiem, który potrafi strzelić z dystansu.
Ruch jest mistrzem Młodej Ekstraklasy. Może w tamtej drużynie są tacy piłkarze?
- Pościągaliśmy chłopaków z całej Polski i zrobiliśmy mistrza. Ktoś mógłby pomyśleć, że z takiego zespołu od ręki można wyciągnąć trzech, czterech piłkarzy do grania w pierwszej drużynie. Tak jednak nie jest. Młody zespół jest silny, bo jest zgranym kolektywem. To wskazówka dla zespołu z ekstraklasy.
Miał Pan pomysł, by doprowadzić do współpracy z Panathinaikosem Ateny. Zaangażować w życie Ruchu Krzysztofa Warzychę. To wciąż aktualne?
- Przeciągające się rozmowy na Cichej sprawiły, że ten pomysł powędrował na razie na półkę. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by do niego wrócić. I jeżeli wszystko ułoży się po mojej myśli, to tak właśnie się stanie.
Na dziś najważniejszym jest uporanie się z finansami. Klub otarł się o potężny kryzys, ale na szczęście powoli wychodzimy na prostą. W podobnej sytuacji jest większość drużyn ekstraklasy, ale to nasza szatnia była rozgadana jak nigdy dotąd. Piłkarze muszą zrozumieć, że jeżeli nie dostają pensji w terminie, to nie dlatego, że ktoś chce im zrobić na złość. Właściciele firm, które sponsorują klub, są w takiej samej sytuacji, a jednak nie wydają oświadczeń, nie skarżą się w gazetach, bo w ten sposób uderzyliby tylko w samych siebie. Do piłkarzy mam jedno przesłanie - więcej wiary! Nawet dobry zespół nic nie osiągnie, jeżeli nie będzie wierzył we własne siły. Inauguracyjne spotkanie z Wisłą było tego najlepszym przykładem.
Rozmawiał: Wojciech Todur (Gazeta Wyborcza Katowice)