Jak spojrzę w tabelę, to mam pełne kalesony - mówił jeszcze kilka dni temu
Mariusz Klimek, największy udziałowiec Ruchu Chorzów. Objęcie posady pierwszego trenera przez Waldemara Fornalika odmieniło "Niebieskich", którzy w niedzielę w Poznaniu o punkt zbliżyli się do utrzymania, a kilka dni wcześniej w stolicy zrobili pierwszy krok w kierunku finału Pucharu Polski. Ewentualne sukcesy nie przesłonią jednak bieżącej sytuacji klubu, który ma jeden z najmniejszych budżetów w ekstraklasie, a i sponsorów jak na lekarstwo.
Czy zatem na samym entuzjazmie i miłości do "niebieskiej eRki" można dalej działać w chorzowskim klubie? - Moje możliwości są ograniczone i nie ukrywam, że sięgnęły już maksymalnego pułapu - szczerze przyznaje Mariusz Klimek, zapewniając jednocześnie, że nie zostawi z dnia na dzień klubu, choć głoszą tak nieprzychylne jemu i klubowi plotki. - Nie odchodzę, nic takiego się nie dzieje, aczkolwiek nie ukrywam, że jeśli znajdzie się właściwy człowiek, który będzie chciał pomóc Ruchowi, będzie miał pomysł na prowadzenie klubu, to abdykuję i z tylnego siedzenie będę kibicował.
Pojawił się już na horyzoncie ktoś taki?
Mariusz Klimek: - Od trzech lat już szukam. Z drugiej strony, co możemy zaproponować biznesowi? Czy mamy atrakcyjne dla potencjalnych inwestorów tereny, czy mamy ofertę na zrobienie dobrego interesu? Nic, co mogłoby być magnesem dla wielkiej kasy.
Zabrze potrafiło przyciągnąć do siebie Allianz...
- Uważam, że na Śląsku jest zbyt dużo klubów i wszyscy bijemy się o tych samych sponsorów. Poza tym powiem coś jeszcze bardziej kontrowersyjnego, ale prawda jest taka, że sympatykami Ruchu nie są czołowi politycy, nie są też biznesmeni, lobbyści, jakkolwiek by ich zwać, z topowej półki. Tacy, którzy samym nazwiskiem skierowaliby strumień pieniędzy na Cichą.
Na piłce w Chorzowie nie można zarobić?
- A zna pan kogoś, kto w Polsce zyskał na piłce? Nie w tej szerokości geograficznej.
Miasto wam pomaga, ale mogłoby więcej?
- Chorzów pomaga jak może, ale potrzebne byłoby większe wsparcie finansowe w organizowanie, czy nawet współfinansowanie meczów u siebie. Grając w drugiej lidze zarabialiśmy 30-50 tysięcy na organizacji meczów, a w ekstraklasie dokładamy 50 tysięcy złotych do tego interesu. Czy jest w tym jakakolwiek logika, jakiś sens?
Sporo krytycznych uwag kierowanych jest pod adresem prezes Katarzyny Sobstyl. Co pan na to?
- Już to kiedyś powiedziałem - nikt nie jest doskonały, ale ci, którzy krytykują, niech się dobrze zastanowią. Bo ja krytykantów chętnie zaproszę do nas i na jeden dzień posadzę w kąciku, by zobaczyli, jak to wszystko wygląda w klubie.
Zaproszenie nie jest przypadkiem na wyrost? No bo jak znajdą się chętni...
- W swoim życiu widziałem już tysiące gaduł, takich, którzy szukają korzyści dla siebie, chcieliby tylko brać, a nie dawać. Nie tędy droga. Zgadzam się natomiast, że w naszym działaniu jest sporo niedociągnięć.
No i kroi się kolejny zarzut, że za mało fachowców pracuje w Ruchu.
- Proszę mi pokazać klub ekstraklasy, w którym zatrudnionych jest zaledwie kilku ludzi? Niestety, nie mamy pieniędzy na fachowców, a społecznikami, którzy chętnie popracują za darmo, bez narażania swoich finansów i jak przyjdzie co do czego, to się wypną, a konsekwencje ich błędów my poniesiemy, nie jestem zainteresowany. Bo moja dewiza brzmi: jeśli masz pięć procent niepewności do ludzi - to zrób sam. Dlatego boli mnie, że mając tak niski budżet, stajemy na rzęsach, by było dobrze, a w zamian "przykleja" nam się opinię, że niszczymy klub. Nie poddajemy się jednak i dalej próbujemy rzeźbić w "niebieskiej skale".
Rozmawiał: Zbigniew Cieńciała (Sport)