Mecz piłkarski w poniedziałek to zdanie, które każdego kibica przyprawia o wymioty. Do tej pory na cztery rozegrane jesienne kolejki ligowe tylko jeden raz przyszło nam wystąpić w weekend, a przed Ruchem kolejne wyjazdowe pojedynki grane w tygodniu - jeden w dalekiej Gdyni, a drugi w odległym Płocku. I tak jak jeszcze poniedziałkowy termin meczu z Wisłą można wytłumaczyć występami Wiślaków w europejskich pucharach (oby trwały jak najdłużej), tak nie zmienia to faktu, że ogółem kolejki ligowe grane poza dniami weekendowymi to dla kibiców twardy orzech do zgryzienia.
Nie inaczej było w poniedziałek 12 sierpnia 2024 roku. Wiślacy udostępnili dla nas całą południową trybunę z czego - uprzedzając fakty - wykupiliśmy nieco ponad 4 tysiące kart wstępu co jest, jak na poniedziałkowy termin meczu wynikiem wręcz rewelacyjnym, nie mniej jednak biorąc pod uwagę nasz niebieski potencjał i możliwości jakimi dysponujemy, a także letnią pogodę, mecz przyjaźni, bliskość Krakowa i ogólny klimat tego miasta do końca cieszyć nie może. Idę o zakład, że przy sobocie nie tylko wykorzystalibyśmy pełną pulę biletów, ale także wielu ratowałoby się wejściówkami na wiślackie sektory, a klimat meczu na mieście zacząłby się od samego rana. Niestety w tym przypadku kibice Niebieskich zaczęli zjeżdżać do Grodu Kraka w godzinach popołudniowych, by jeszcze pod stadionem chwycić jak najwięcej słońca i łyków piwa z zaprzyjaźnionymi Wiślakami.
Na ten wyjazd udaliśmy się na dwa sposoby - na własną rękę z miejsc zamieszkania samochodami osobowymi oraz w sposób zorganizowany z autokarowej zbiórki, która startowała pod naszym wysłużonym stadionem przy Cichej o godzinie 15:45. Wielu z nas, a szczególnie wyjazdowicze samochodowi, byli w Krakowie wcześniej niż ci autobusowi, a byliby jeszcze wcześniej gdyby nie korki przed kasami, pobierającymi opłaty za pożal się Boże autostradę. Wyjazdowicze autokarowi stracili jeszcze więcej czasu, gdyż na wspomnianej autostradzie miał miejsce wypadek komunikacyjny, który skutecznie zatamował swobodny przejazd. Tym samym do Krakowa przybywaliśmy w szerokich odstępach czasowych, integrując się z Wiślakami przeważnie w okolicach stadionu. Jako że w okolicach Reymonta nie brakuje barów, pubów i pijalni towarzystwo dość szybko rozpierzchło się po okolicy, która w sposób szczególny umożliwia wzajemną integrację.
Oczywiście w międzyczasie ciągle przybywało środków lokomocji na górnośląskich numerach rejestracyjnych. Tego dnia jednak ogólnego miejsca niebieskiej zbiórki jak na przykład Rynek Starego Miasta nie było, gdyż po prostu wszyscy spotykaliśmy się na sektorach. Te z kolei zapełniały się z każdą minutą, by ostatecznie zatrzymać się na liczbie
4400.
Był to pierwszy mecz od czasów odnowienia, czy też ponownego przybicia zgody z Wisłą, który oglądaliśmy z przeciwległej strony niż wiślacki młyn, co spotkało się z różnymi komentarzami bezpośrednio zainteresowanych, wśród których byli zarówno entuzjaści jak i malkontenci takiego rozwiązania sprawy uważający, że kwintesencją meczu zgody jest wspólny młyn, flagi wiszące na przemian, naprzemienny doping i ciągła, nieustająca integracja. I pewnie coś w tym jest, gdyby nie sowita liczba biletów, którą od Wisły otrzymaliśmy jak i solidna frekwencja młyna po krakowskiej stronie, które nie pozwalały na skumulowanie tak dużych grup ludzi w jednym miejscu.
Doping tego dnia rozpoczął się na długo przed meczem, a zaczęli go rzecz jasna Niebiescy od pozdrowień dla sąsiadki z drugiej strony Błoń, na co gospodarze odpowiedzieli równie gromkimi pozdrowieniami dla cyganów z katowickiego Dębu. To jeszcze na pustawym stadionie rozruszało trybuny na tyle, że zwiastowało dobry doping i fajną atmosferę podczas samego meczu. Ten finalnie zgromadził 22217 widzów, co jest absolutnym rekordem frekwencyjnym tej kolejki nie tylko w I lidze, ale w całej Rzeczypospolitej na stadionach piłkarskich. Rzecz jasna fani Wisły i Ruchu nie byli jedynymi kibicami tego dnia obecnymi na stadionie. Na Reymonta bowiem obecnych było po dwóch stronach wielu Widzewiaków, a dodatkowo w wiślackim młynie stała Unia Tarnów i Polonia Przemyśl, a w naszym Elana Toruń i Unia Oświęcim.
Mecz rzecz jasna rozpoczął się od wiślackiego hymnu odśpiewanego przez cały stadion z szalami uniesionymi w górę, po którym trybuny po prostu zamilkły, a ściana szalików pojawiła się na trybunie południowej, z której to z kolei rozbrzmiał nasz hymn. Choć młyn Wisły tego dnia był solidnie nabity, to jednak większość wiślackiego towarzystwa skumulowała się na trzech środkowych sektorach. Po naszej stronie z kolei epicentrum młyna stał się otoczony siatką ochronną sektor gości, gdzie rytm wystukiwały cztery bębny, a doping prowadzili trzej młynowi.
Z pewnością przez większość meczu z naszej perspektywy Wiślacy byli niesłyszalni jak i my nie byliśmy słyszalni dla Wiślaków, co jednoznacznie świadczyło o tym, że korba dopingu stała na wysokim poziomie, ale czy na najwyższym? Osobiście uważam, że daliśmy z siebie wiele, ale z pewnością te 4 tysiące stać było jeszcze na więcej. Nie zabrakło wspólnych przyśpiewek i pozdrowień, które zainicjował młyn Wisły, a później kontynuowała je również niebieska strona stadionu.
Pojawiło się również solidne oflagowanie po obydwu stronach. Gospodarze postawili na 19 płócien, wśród których nie zabrakło ich sztandarowych flag Wisła Devils, Ultra Wisła, Wierność czy łączonych barw Wisła & Ruch. Po naszej stronie z kolei zawisło 6 flag reprezentujących Psycho Fans, Ultras Niebiescy, Blue Army, Śp. Herman, PDW oraz ogólnej K.S. Ruch a także Super Ruch, które pojawiły się tego dnia na ogrodzeniu miedzy sektorami.
Już przed meczem stosowny transparent i flagi rozkładane po sektorach zdradzały, że grupa Ultras Niebiescy przygotowała na ten mecz coś wyjątkowego. Oczywiście ci bardziej niecierpliwi i entuzjastyczni kibice zaczęli machać flagami na kilka kwadransów przed oprawą. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć i nie skomentować, nasz sektor żył od początku do końca meczu i był w tym po prostu na wskroś niebieski. W przerwie meczu nastąpiło poruszenie i większość trybuny udała się do miejscowych wodopojów w celu uzupełnienia płynów i elektrolitów. Część trybuny spowiła wtedy płachta, spod której zaczęli wychodzić ludzie zupełnie do nikogo niepodobni, a w zasadzie to ludzie bez twarzy, którzy już w drugiej połowie rozpierzchli się po trybunie, której część a konkretnie sektor gości została przykryta sektorówką, na której widniał herb z niebieską eRką rzucający niebiesko-białe promienie rozświetlające mrok. W tym samym czasie na ogrodzeniu pojawił się transparent utrzymany rzecz jasna w tych samych klimatach z hasłem przewodnim oprawy "Illuminosa Immortalis", co w wolnym tłumaczeniu oznacza "najjaśniejszy nieśmiertelny" - by tego przesłania stało się zadość na górze sektorówki odpalona została pirotechnika w postaci ogni wrocławskich. Drugim elementem oprawy były race oraz stroboskopy, które odpalono do okazałego flagowiska liczącego 900 flag. Następnym pokazem były równie okazałe wulkany odpalone wraz z niebieskimi racami. Ogółem tego dnia odpalono 45 wulkanów, 100 ogni wrocławskich, 200 stroboskopów oraz 400 rac - 200 czerwonych i 200 niebieskich.
Niestety do formy kibiców nie dostosowali się piłkarze, którzy po przegranych remisach ze Zniczem Pruszków i Pogonią Siedlce w końcu naprawdę przegrali stosunkiem 1:3 plasując się po tym meczu na odległym od stawki 9 miejscu w tabeli.
Kolejny mecz zagramy z Wisłą na wiosnę, tym razem jednak na dającym olbrzymie możliwości potężnym Stadionie Śląskim, gdzie na Wiślaków czeka nie lada wyzwanie w postaci pobicia ustanowionego minionej wiosny przez Widzewiaków rekordu frekwencyjnego 20 tysięcy fanów na meczu wyjazdowym. Będzie to zadanie trudne, co nie oznacza, że nie do wykonania. Oby jednak tym razem terminem meczu była sobota.
Wisła & Ruch!
źródło: Niebiescy.pl