Wszystkich kibiców chorzowskiego Ruchu zachęcamy do wsparcia 11-letniego
Artura Rutkowskiego, zawodnika UKS-u Ruch Chorzów, który po raz drugi w swoim życiu walczy z białaczką. W ciągu zaledwie miesiąca trzeba zebrać ponad pół miliona złotych.
» Dołącz do zbiórki
Apel Grzegorza Rutkowskiego, taty Artura:
Właśnie w szpitalnej łazience obciąłem synowi włosy. Wychodziły garściami, więc tak będzie dla niego wygodniej. Znowu jesteśmy na oddziale, znowu konieczna jest chemia, znowu stoimy oko w oko ze śmiercią. Dwa miesiące i 5 dni - tyle nam zabrakło, żeby osiągnąć wymarzony 5-letni okres remisji, który oznacza pełne wyleczenie z białaczki. Zamiast tego mamy wznowę, konieczność zakupu ekstremalnie drogiego leku Blincyto i tylko miesiąc czasu na zebranie pieniędzy… Ja, ojciec proszę... Pomóż mi uratować syna!
Oddział dziecięcej onkologii to nie jest wymarzone miejsce na spędzanie wakacji dla 11-letniego chłopaka. To poligon ciągłej walki, na którym mali wojownicy toczą najważniejszy bój w swoim krótkim życiu. Wszyscy chcą wygrać, nie wszystkim się nie uda… Przypięci do kroplówek, czasami szczelnie pochowani za drzwiami izolatki. Tych z najdłuższym stażem nazwiemy weteranami, inni dopiero co przyszli, wciąż jeszcze nie dowierzając w to, co ich spotkało. W dzień przy każdym czuwa rodzic, nocami śpiąc pod łóżkiem na materacach. Nie chcemy tu być, nikt nie chce tu być.
Artur zachorował po raz pierwszy 7 lat temu. Koszmaru, który przeszliśmy przez miesiące walki o życie syna, nie sposób porównać do czegokolwiek innego. Ciągły strach, bezradne patrzenie na cierpienie swojego dziecka, czekanie na wyniki kolejnych badań. Wreszcie się udało — remisja, zwycięstwo. Pożar ugaszony, ale wciąż drżeliśmy. Musi upłynąć 5 lat, żeby uznać dziecko za w pełni wyleczone. Nam zabrakło sześćdziesięciu kilku dni…
Choroba wróciła 25 maja tego roku wraz z potwornym bólem pleców. Artur trenuje piłkę nożną i tak łatwo by nie odpuścił meczu. Tym razem musiał zrezygnować. Diagnoza padła bardzo szybko. Potwór, ostra białaczka limfoblastyczna znowu tu jest i ma tylko jeden cel — zabrać nam syna. Artur przyjął pierwszą chemię jeszcze w Chorzowie, później z powodu braku lekarzy i zamknięcia oddziału przenieśliśmy się do Krakowa. Niestety, organizm nie zareagował dobrze na to leczenie…
We krwi syna wciąż znajdują się komórki rakowe i żeby się ich pozbyć, trzeba włączyć do terapii drogi i nierefundowany lek Blincyto. Pierwszy cykl musi rozpocząć się pod koniec sierpnia i kosztuje ponad 260 tysięcy. Kwota zwaliła nas z nóg… W jaki sposób uzbierać tyle pieniędzy w niespełna miesiąc? Świadomość, że istnieje ratunek dla dziecka, ale jest finansowo nieosiągalny, przytłacza niczym głaz. Nie mam wyjścia, muszę prosić o pomoc.
Na oddziale wszyscy się wspierają, bo gramy do jednej bramki. Człowiek się zżywa z ludźmi, rozmowy pomagają. Czasami łzy lecą potokami, a są dni, że trzeba zażartować, żeby zrzucić z siebie nadmiar ciężkiego powietrza. Na koniec dnia zostaje się jednak sam na sam ze swoimi myślami i bezradnością dorosłego faceta, który gotów jest zrobić wszystko, żeby tylko uratować swojego syna. Od tego jest ojciec, to moje zadanie. Pokonać wstyd, pokazać strach, krzyczeć z całych sił o wsparcie… Proszę, usłysz moje wołanie. Artur musi żyć...
Grzegorz - tata
źródło: Niebiescy.pl / SiePomaga.pl