- Niezależnie od tego, czy wyjdę w pierwszym składzie, czy dostanę szansę w ostatnich 20 minutach, chcę dawać drużynie jak najwięcej. Na razie było tego niewiele. Gol i trzy asysty... Nie jest to bilans zadowalający. Było jednak trochę urazów, no i zmiana klubu, po której trzeba było wkomponować się w nowy zespół - opowiada
Piotr Giel, który udzielił wywiadu dziennikowi "Sport". Zapraszamy do przeczytania fragmentów.
Jak zapamięta pan gola nr 50 w drugiej lidze?
Piotr GIEL: - Jestem przekonany, że będę go wspominał z sentymentem, bo to zarazem mój pierwszy gol w barwach Ruchu. Sentyment do tego klubu miałem zawsze. Wielu moich znajomych to kibice Niebieskich, bo razem z bratem uczyliśmy się w Chorzowie. Gdy graliśmy w Zantce, wylądowaliśmy w jej klasie sportowej w liceum w Chorzowie Starym. Swoją drogą - kolega, z którym wtedy chodziliśmy, czyli Patryk Roszak, dziś jest tam nauczycielem. Nie ukrywam, że początki były ciężkie. Wszyscy zaszufladkowali nas jako synków z Bytomia, ale z czasem się do nas przekonali i nie mieliśmy żadnych problemów. Nie będę ukrywał, że... kumple ze szkoły trochę nas zarazili Ruchem. Pierwsze mecze z dużą frekwencją, na jakich byliśmy, miały miejsce właśnie na Cichej. Z tamtych czasów najbardziej zapamiętałem dobrą grę Grażvydasa Mikulenasa.
Dziś to pan - dzięki dobrym zmianom - daje chorzowskiej publice powody do radości.
- Cieszę się, że moje wejścia na boisko przyczyniają się do zdobywania punktów. Z Pogonią Siedlce - asysta, z Siarką - bramka... Nie zawsze wchodząc z ławki zanotuje się hat trick, ale chodzi o to, żeby zmiennicy byli w stanie tchnąć w zespół coś dobrego. To się ostatnio dzieje, bo gole strzelali też przecież "Bali" (Artur Balicki - dop. red.) czy "Kowal" (Jakub Kowalski - dop. red.). Z Arturem i Wojtkiem Kędziorą mamy zresztą ciekawą rywalizację o miejsce w ataku. Fajnie to wygląda i to klucz do dobrej postawy. Gdy jest rywalizacja, to każdy staje się lepszy; nieważne, czy ma 18 lat, czy jest po trzydziestce.
(...)
Znalazł już pan odpowiedź na pytanie, dlaczego GKS Tychy zrezygnował z pana latem po ledwie dwóch miesiącach?
- Taką decyzję podjął i przekazał mi trener Tarasiewicz. Widocznie uznał, że nie jestem zawodnikiem, który mu się przyda w meczu. Takie prawo szkoleniowca, bo to on wybiera skład. Ja się do tego dostosowałem, bo nie jestem i nigdy nie byłem konfliktowy. Mogłem albo z tym żyć i się gryźć, albo się pogodzić. Nie ma sensu rozpamiętywać, trzeba patrzeć w przyszłość. Życzę GKS-owi jak najlepiej. Mam tam wielu kolegów, ostatnio oglądałem w telewizji ich wygrany mecz z Odrą. Piłkarsko i fizycznie wyglądają fajnie. Trzymam za nich kciuki, ale przede wszystkim żyję tym, co jest w Ruchu.
(...)
To prawda, że GKS myśli o tym, by zimą skrócić okres pańskiego wypożyczenia do Chorzowa?
- Nic o tym nie słyszałem. W Tychach kontrakt mam do czerwca, wypożyczenie do Chorzowa też kończy się w czerwcu. Myślę o Ruchu, a nie powrocie. Nie wszystko zależy ode mnie. Nie ukrywam jednak, że chciałbym dograć ten sezon w Chorzowie, a dopiero potem myśleć, co dalej.
(...)
Czy Ruch jest dziś miejscem, z którym można wiązać nadzieje na lata?
- Nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakbym chciał teraz coś ugrać, a zatem bez wazeliny: Ruch zawsze będzie bił się o najwyższe cele. Obojętnie, w jakiej lidze. Wielu z nas w szatni ma świadomość, że gramy dla klubu, w którym za chwilę może zrodzić się coś lepszego. Nie będę wróżył z fusów i obiecywał, że w czerwcu będziemy świętować awans, ale celujemy w jak najlepszy wynik. W Chorzowie jest mi dobrze. Podczas meczu czuję się jak prawdziwy piłkarz. 4000 kibiców, głośny doping, no i wielka historia. Trenujemy po to, żeby znaleźć się w takim klubie, a nie w miejscu, gdzie gra się jak przy grillu.
źródło:
Sport