- Marzenia o Ruchu w przyszłości mogą krążyć tylko wokół jednego. Jestem ostatnim pokoleniem, które odnosiło sukcesy w tym klubie; przy czym sukcesem nazywam nie drugie czy trzecie miejsce, ale wygranie czegoś. Moje pokolenie jako ostatnie coś dla tego klubu wygrało - zdobyło mistrzostwo i Puchar Polski. Mam tamten obraz przed oczami i wiem, jak to się budowało; dlaczego ten sukces mógł być w ogóle wtedy możliwy - mówi trener Ruchu
Dariusz Fornalak, który udzielił wywiadu katowickiemu "Sportowi".
Dziś stworzenie takiego klimatu przy Cichej jest możliwe?
Dariusz Fornalak: - Powtórzę - wiem, że czasy są inne. Ale jeśli czegoś nie zaczniemy, to nasze marzenia nigdy się nie ziszczą. Nawet jeśli w drużynie te proporcje byłyby 50 na 50, to już świadczyłyby o obraniu konkretnego kierunku. Tym bardziej cieszy mnie, że jeden, drugi, trzeci junior - bo to juniorzy! - wychodzi na mecz w pierwszej lidze w tak trudnym momencie i daje radę. Ubolewam, że sytuacja Ruchu jest, jaka jest. Zdajemy sobie sprawę, że każdy z tych młodych ludzi ma prawo popełniać błędy. I oni będą je popełniać. Jeden mecz będzie lepszy, drugi gorszy. Dzieje się to w takim czasie, gdy każda pomyłka jest bardzo kosztowna. Ktoś powie mi - "no tak, ale nam potrzeba punktów". Zgodzę się z tym. Taką drogę jednak wybrałem i myślę, że z niej nie zejdę.
Niezależnie od wszystkiego?
- Każdy pyta o plan "B". Przychodząc do Ruchu powiedziałem ludziom, którzy chcieli mnie zatrudnić, że nie interesuje mnie praca na dwa miesiące. Tak na dobrą sprawę, teraz nie mam przecież wielkiego wpływu na to, czy drużyna zdobędzie 3 punkty, czy 30. Mamy bagaż trudnych doświadczeń. Sześć punktów nam zabrano i już ich nikt nie dopisze. Ta szatnia musi sobie z tym radzić i jest jej bardzo ciężko. Z drugiej strony, dla większości tych chłopaków to olbrzymia szansa. Gra w pierwszym składzie takiego klubu to spełnienie marzeń, ale też olbrzymia odpowiedzialność. Przychodzą takie decydujące momenty, jak w Łęcznej, kiedy młody chłopak nie trafia do pustej bramki. Co możemy zrobić? Zganić? Nie, co najwyżej spokojnie przeanalizować. To brak doświadczenia w nogach, ale i głowie. Ten chłopak przecież będzie dalej funkcjonował, dalej grał. Być może w innym układzie mielibyśmy dwa punkty więcej, ale to tylko gdybanie. Trzeba to brać na klatę. Jeśli chcemy taką drogę obrać, to musimy mieć świadomość, że pracujemy z grupą ludzi, która dopiero nabiera doświadczenia. Z każdym meczem, odprawą, treningiem, oni dopiero się uczą. Jasne, że chciałoby się, by uczyli się w warunkach bardziej komfortowych. Drużyna w ekstraklasie, na bezpiecznym miejscu w tabeli… Wtedy systematycznie mógłby wchodzić do składu jeden, drugi, może kolejny młodzieżowiec. Ruch jednak jest gdzieś indziej. Nie mamy czasu, ale chcemy, by ci młodzi zawodnicy byli przyszłością tego klubu i na nich się opieramy. Bez względu na to, co się wydarzy.
(...)
Gdyby obowiązywała wersja, że "pierwsza liga albo śmierć", to w Łęcznej pewnie zagrałby nie Kulejewski, a na przykład Miłosz Trojak.
- Zostało dziewięć kolejek do końca. Przed meczem w Łęcznej zapytałem w szatni: "Czy stać nas na odniesienie dziesięciu zwycięstw?". Tak, stać! Te trzy spotkania, odkąd przyszedłem, to pokazały. Boli, bo zanotowaliśmy trzy remisy, a 7 punktów było naprawdę na wyciągnięcie ręki. Zremisowaliśmy z Olimpią Grudziądz, która nie oddała celnego strzału na naszą bramkę. Z Chojniczanką przed meczem być może wziąłbym remis w ciemno, ale nie w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy. Wicelider zagroził nam tylko po stałych fragmentach gry, a my mieliśmy sporo szans. Spotkanie w Łęcznej z kolei to kuriozum. Działy się niewyobrażalne rzeczy, a nie padły gole i dopisaliśmy tylko jeden punkt. W dalszym ciągu uważam jednak, że ta drużyna może wygrać taką liczbę meczów, by się utrzymać. Z pewnej drogi nie zejdziemy. Nie miałoby sensu przyjście tu na dwa miesiące, szukanie kwadratowych jaj, szalonych rozwiązań. No bo co, mielibyśmy jeszcze kogoś transferować?!
Bogusław Baniak po remisie w Łęcznej powiedział: "Jesteśmy strażakami", na co pan odparł natychmiast: "Ja jestem trenerem".
- Trener Baniak być może tak do tego podchodzi. Mieszka w Szczecinie, Łęczna to kawałek drogi, pierwszy raz jest "górnikiem"… Myślę, że powiedziałby to samo, co ja, gdyby teraz pracował w Pogoni. Nie, strażakiem nie jestem. Chcemy tu coś zbudować.
źródło:
Sport