- Kompletnie nie zgadzam się ze słowami Prezesa Patermana. Jestem wychowankiem Ruchu, spędziłem w nim kawał swojego życia, zostawiłem dużo serca i - o ironio - zdrowia, a potem słyszę, że nie walczę? No błagam. Na szczęście, to są tylko słowa prezesa, bo od kibiców, których znam usłyszałem, że wcale tak nie myślą - mówi
Michał Helik, który udzielił ciekawego wywiadu portalowi transfery.info. Prezentujemy wybrane fragmenty dotyczące chorzowskiego Ruchu.
Co można zrobić w szesnaście miesięcy?
Michał Helik: - Oj, chyba lepiej zapytać, czego nie można zrobić...
Nie tak dawno straciłeś dokładnie tyle na rehabilitacji po ciężkiej kontuzji.
- Kolano skoczka. Szmat straconego czasu. Sucha liczba brzmi koszmarnie, ale zawsze można znaleźć pozytywy każdej sytuacji. Przynajmniej paru rzeczy się nauczyłem. Zmieniłem moją mentalność i wyćwiczyłem siłę woli. To niezbędne, żeby codziennie wstawać i wykonywać te same żmudnie rutynowe zadania. Nie ukrywam, że wiele razy naprawdę nie chciało mi się tego robić. Wymagało to ode mnie dużo samozaparcia.
(...)
Ile miesięcy rehabilitacji prognozowała ci pierwsza diagnoza, bo wydaje się, że szesnaście miesięcy to skrajny przypadek?
- Nie ma co do tego wątpliwości, chyba nie było jeszcze przypadku tak długiej absencji. Przeszedłem operację po zakończeniu sezonu ligowego, w czerwcu 2015 roku i optymistyczny scenariusz zakładał, że na wrzesień miałem już być zdrowy, choć ja bardziej skłaniałem się do października czy może nawet listopada. Tak się jednak nie stało. Problemy z nieszczęsnym więzadłem właściwym rzepki w lewej nodze nie ustąpiły. Ostatecznie stanęło na prawie 500 dniach absencji.
W klubie mogli zwątpić w twój powrót.
- Nikt nie dał mi tego odczuć. Kiedy przyjeżdżałem do klubu, zawsze dowiadywał się o tym wcześniej trener i brał mnie na krótką pogawędkę, w której kilka razy podkreślał mi, że czeka na mój powrót. Regularnie dzwonił do mnie też były selekcjoner U-21, Marcin Dorna z życzeniami zdrowia i wytrwałości. Te rozmowy bardzo pomagały. Wiedziałem, że ktoś czeka i na mnie liczy.
(...)
Ruch pomagał ci - jako organizacja - w rehabilitacji?
- Ciężkie pytanie. Jestem wdzięczny klubowi za to, że zapłacił za moją operację. Nie wstrzymano mi też wypłat, normalnie otrzymywałem moje pieniądze, tak jakbym regularnie trenował i grał. Więc nie boję się stwierdzić, że w czasie mojej rehabilitacji moja relacja z klubem układała się dobrze.
W takim razie skąd początkowa reakcja ze stwierdzeniem o "ciężkim pytaniu"?
- Nie wszystkie kwestie były takie, jakie być powinny, ale jak spojrzę na to na chłodno, to zachowano się wobec mnie uczciwie. Zdaje się, że jest taki przepis, że jeśli zawodnik przez pół roku nie bierze udziału w treningach, to klub może obciąć mu pensję o połowę. Ruch z takiej opcji nie skorzystał. Czekano na mnie.
Byłbyś w tamtym okresie w stanie sam zapłacić sobie za taką operację?
- Nie sądzę, ale klub ma obowiązek pokrywać takie rzeczy. Mam jednak świadomość, że przechodząc operację w Berlinie faktycznie absolutnie nie byłbym w stanie sam sobie za nią zapłacić.
Jeśli już mówimy o finansach w Ruchu, to od którego momentu przestało być dobrze? Łukasz Surma porównywał Niebieskich do bomby z opóźnionym zapłonem...
- Ładnie powiedziane, ale ja nie należę do osób, które lubią rozprawiać się na takie tematy. Było jak było. Gołym okiem można było zobaczyć, że to wszystko zmierza w złym kierunku. Moja kariera w Ruchu przypadła chyba na kulminacyjny kryzysowy moment finansowej zapaści. Było źle, pewnie dalej nie jest wiele lepiej, ale mam nadzieje, że to wszystko się ustabilizuje i Ruch wróci do Ekstraklasy, bo na to zasługuje.
Zabolały cię słowa Janusza Patermanna po twoim odejściu o tym, że nie potrzebuje w Ruchu zawodników, którzy nie walczą za klub?
- Dość mocno. Kompletnie się z nimi nie zgadzam. Jestem wychowankiem Ruchu, spędziłem w nim kawał swojego życia, zostawiłem dużo serca i - o ironio - zdrowia, a potem słyszę, że nie walczę? No błagam. Na szczęście, to są tylko słowa prezesa, bo od kibiców, których znam usłyszałem, że wcale tak nie myślą.
Nie wyobrażałeś sobie gry w I lidze?
- Do końca wierzyłem, że się utrzymamy.
Ale okazaliście się za słabi na Ekstraklasę.
- Odeszło kilku czołowych zawodników, wcześniej odjęto nam cztery punkty, trzeba było nadrabiać i nie udało się. Nie było łatwo. Można wyróżniać naprawdę wiele przeróżnych czynników, które zdecydowały o tej degradacji, ale... cholera, nie chcę się wybielać. Faktycznie, sportowo nie byliśmy wystarczająco dobrzy, żeby się utrzymać.
Spadek w CV 22-latka wygląda bardzo źle.
- Nie da się ukryć. Trzeba wziąć to na klatę i zrobić wszystko, żeby to CV sobie poprawić. Żeby jednak nie było tak jednoznacznie, to muszę przypomnieć, że z Ruchem mam też wiele wspaniałych wspomnień. Chociażby brązowy medal za trzecie miejsce w sezonie 2013/14, kiedy debiutowałem w Ekstraklasie. Zresztą spadek wcale nie zamknął mi drogi do dalszej kariery w elicie. Przecież dostałem angaż w Cracovii.
źródło:
transfery.info