- Mój transfer był utrzymywany przez Ruch w tajemnicy. Tymczasem na starcie sezonu mieliśmy zagrać właśnie z Górnikiem. Przed meczem prezesi Wyra i Trzcionka przedstawiali sobie nawzajem piłkarzy. Gdy doszło do mnie, to Wyra aż pobladł. Złapał mnie za ramię i wydusił tylko "Coś ty synek zrobił..." - wspomina legendarny Joachim Marx, który dwukrotnie zdobył z Ruchem Chorzów mistrzostwo Polski. Zapraszamy do przeczytania fragmentów wywiadu, jaki ukazał się na łamach "Gazety Wyborczej Katowice". Marx opowiedział w nim o kulisach transferu na Cichą.
Spogląda pan czasem na pierwszoligową tabelę w Polsce?
Joachim Marx: - Spoglądam. Rozmawiam z przyjaciółmi, którzy na co dzień oglądają mecze Niebieskich. Ruch był na dużym zakręcie, ale ostatnie miesiące dają nadzieję, że będzie lepiej. Pozycja w tabeli na razie wciąż straszy, ale jest jeszcze czas, żeby temu zaradzić.
(...)
W pana przypadku pierwsza próba zmiany klubu zakończyła się niepowodzeniem.
- To był rok 1967. Rok moich zaręczyn, a potem ślubu. Nastrzelałem wtedy bodaj 26 bramek w drugiej lidze i uznałem, że muszę coś zmienić. Że chcę się rozwijać w lepszym klubie niż Gwardia. Wybór padł na Górnika Zabrze. Śląsk rządził wtedy polską piłką. Na 14 drużyn w lidze były i takie sezony, że siedem ekip było z naszego regionu. Tylko Legia Warszawa mogła nam podskoczyć.
Ja jestem synek z Sośnicy, więc Górnik był mi bliski z racji zamieszkania. Z domu na stadion miałem ze trzy kilometry. Mama nie dawała na bilet na autobus, to się szło na nogach. Żeby było szybciej, to na przełaj, po torach. Na stadion też wchodziło się sposobem.
(...)
Tamtego lata już nawet trenowałem w Górniku. Tyle że w rezerwach. Pewnej soboty wracam do domu autobusem, a już na przystanku czekają na mnie żona z siostrą. "Jest problem. Jakiś pułkownik z Warszawy do ciebie przyjechał" - widzę zmartwienie na ich twarzach. Poszliśmy sprawdzić, co to się dzieje. Na osiedlu poruszenie, bo do Sośnicy zajechała czarna wołga. Przyjechał pułkownik Budziłowski - działacz Gwardii.
Powiedział tak: "Jutro o 11 gramy z Szombierkami Bytom. Masz wrócić. Podpisać co trzeba, a za rok będziesz mógł odejść do tego Górnika". Wycofaliśmy się z żoną do kuchni. Na naradę. Ustaliliśmy, że spakuję się w małą torbę i sam sprawdzę, co tam się dzieje w Warszawie. Budziłowski zawiózł mnie na ulicę Słoneczną. W hotelu, tuż za kinem Moskwa, Gwardia miała przedmeczowe zgrupowanie. Zajechałem i... przepadłem. Na drugi dzień zagrałem z Szombierkami. Wygraliśmy 2:1, a ja strzeliłem dwa gole. Sprawa przejścia do Górnika upadła.
A potem przyplątała się do pana przykra choroba.
- Żółtaczka... Gdy już prawie byłem w tym Górniku, to mieli przyjąć mnie na etat do kopalni w Knurowie. Pobrali mi wtedy krew. I to właśnie ze Śląska napłynęły wieści, że z moim zdrowiem jest coś nie tak. Po rozegraniu kilku meczów w Gwardii trafiłem więc do szpitala. W tamtych czasach z żółtaczką nie było żartów. Uchodziła wręcz za chorobę nieuleczalną. Położyli mnie do szpitala wojskowego.
Pamiętam taki dzień, gdy ze szpitalnego łóżka oglądałem z innymi chorymi mecz Górnika z Dynamem Kijów. Krzyczeliśmy z emocji, gdy na salę wpadł lekarz. Powiedział, że jak się zaraz nie położę, to już nigdy nie wstanę. Wtedy się naprawdę wystraszyłem. Z czasem wróciłem do gry, a Gwardia znowu spadła z ligi. Górnik o mnie zapomniał.
I wtedy do gry wchodzi Ruch Chorzów.
- Górnik to był prezes Eryk Wyra, a Ruch Chorzów prezes Ryszard Trzcionka. Branża górnicza kontra hutnicza. Ruch był szybszy. Przyjechali do mnie wiceprezesi Alojzy Dzielong i Antoni Krawczyk. Zaproponowali dobre warunki, a ja się zgodziłem. Potem co prawda był jeszcze telefon z Zabrza, ale ja dałem już słowo. Było za późno.
Mój transfer był utrzymywany przez Ruch w tajemnicy. Tymczasem na starcie sezonu mieliśmy zagrać właśnie z Górnikiem. Przed meczem prezesi Wyra i Trzcionka przedstawiali sobie nawzajem piłkarzy. Gdy doszło do mnie, to Wyra aż pobladł. Złapał mnie za ramię i wydusił tylko "Coś ty synek zrobił...". Włodek Lubański też był zdziwiony, ale dla mnie nie miało to już wtedy większego znaczenia.
Tamten mecz zakończył się remisem. Najpierw swojaka strzelił Jurek Wyrobek, a wyrównał Bronek Bula. Wyrobek też wtedy debiutował, a my żartowaliśmy, że jak będzie tak regularnie trafiał, to skończy z koroną króla strzelców.
Wywiad z Joachimem Marxem można przeczytać
tutaj.
źródło: Gazeta Wyborcza Katowice