- Po odejściu chłopaków wiedziałem, że może być ciężko. Potem pojawiły się problemy na górze, a na końcu ten spadek, który rozwiał moje wątpliwości, co do odejścia. Nie chciałem grać w pierwszej lidze - wspomina były piłkarz Ruchu Chorzów
Łukasz Moneta, który latem został wykupiony przez Legię Warszawa. 23-latek jesienią zaliczył jak dotąd dziesięć występów - sześć w trzecioligowych rezerwach, dwa w eliminacjach Ligi Mistrzów i dwa w Pucharze Polski.
Prezentujemy fragmenty wywiadu, który ukazał się na stronie 2x45.info.
Koledzy w Ruchu zwracali się do ciebie po pieniądze?
Łukasz Moneta: - Jakby nie mieli się do kogo zwracać...
Pytanie jest nieprzypadkowe.
- Byłem skarbnikiem naszej ekipy. Po odejściu Marka Szyndrowskiego, który wcześniej przez lata pełnił tę rolę, pojawił się wakat i w szatni odbyło się małe głosowanie na to stanowisko. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że to ja najlepiej nadaję się do tej roli. Ba, to mało powiedziane, miałem być idealnym kandydatem. Nazwisko kojarzy się z pieniędzmi, więc wybór był oczywisty. Zresztą mam doświadczenie w "zawodzie", bo w szkole też wszystkie obowiązki związane z byciem skarbnikiem spadały na mnie. Klasa zawsze mnie wybierała. Minęły lata, już nie chodziłem do szkoły, ale pozycja nadal była ta sama.
Nazwisko masz wdzięczne do tego typu dowcipów w drużynie, ale przy tym smutno ironiczne wobec sytuacji finansowej w Chorzowie...
- Czysta abstrakcja. Koledzy z Ruchu śmiali się, że przyszedł Moneta i dzięki temu na pewno będzie lepiej z finansami. Oczywiste dowcipy, ale z drugiej strony, każdy naprawdę liczył, że kiedyś sytuacja się ustabilizuje. Czas mijał, a tak się nie działo. Z każdym miesiącem uświadomiliśmy sobie, że to coraz mniej realne.
Ciężko gra się w klubie z problemami finansowymi?
- Taka perspektywa siedzi w głowach. Nie da się od tego uciec. Weź nie otrzymuj pensji przez kilka miesięcy. Jakkolwiek nie byłaby ona wysoka. Nie znam nikogo, kto powiedziałby, że nie potrzebuje regularnej wypłaty za swoją pracę. To niemożliwe. Może to głupio brzmi, ale jest rodzina na utrzymaniu, mieszkanie czy cokolwiek innego. Po prostu z czegoś trzeba żyć, a do tego w drużynie było wielu młodych zawodników i nie każdy wcześniej zdołał odłożyć sobie jakąś większą kwotę.
Piłkarz to też człowiek. W klubie z problemami finansowymi ciągle zastanawia się, co będzie dalej. Wiadomo, że można skupiać się tylko na graniu i treningach, w ciągłym oczekiwaniu na ustabilizowanie się sytuacji, ale ile to może trwać? Gdzieś zawsze jest granica.
Z ilu miesięcznym poślizgiem dostawaliście pensje?
- Kurczę, właściwie to nie chciałbym o tym mówić. Tamte czasy już za mną, staram się nie robić nikomu wyrzutów.
To nie są wielkie tajemnice. Zaległości wobec piłkarzy miało i ma wiele klubów Ekstraklasy. Dawid Plizga przyznawał, że w Górniku Zabrze dostawali z 2-3 miesięcznym opóźnieniem. Krzysztof Mączyński też bez skrępowania mówił o podobnych terminowo zaległościach w Wiśle.
- Oj, to w Ruchu było znacznie większe opóźnienie, a pewnie koledzy z dłuższym stażem mieli jakieś niezapłacone zaległości z dawnych lat, więc u nich mogło być jeszcze gorzej. Orientacyjnie: piłkarze, którzy odeszli w tym oknie transferowym mają za ten rok uregulowany styczeń. Ja osobiście nie jestem tak poszkodowany, jak inni, bo dostałem wypłaty za jeszcze kilka kolejnych miesięcy i mogę śmiało powiedzieć, że właściwie wszystko się już unormowało, także dramatu nie ma. Aczkolwiek w ich wypadku... od stycznia minęło ponad pół roku. Każdy sobie sam może ocenić tę sytuację.
Odejście Kamila Mazka, Piotra Ćwielonga i Patryka Lipskiego mocno uderzyło w zespół?
- Po ich odejściu znacznie pogorszył się stan naszej kadry. Wiadomo, że spadła jakość, bo to zawodnicy, którzy pełnili ważną rolę w drużynie, ale nawet nie o tym mówię. Pod koniec sezonu zabrakło nam ludzi do rotacji. Kadra się skurczyła, a my potrzebowaliśmy każdego zawodnika, który mógłby coś od siebie wnieść na boisko, pomóc nam w walce o utrzymanie, w której liczy się każda minuta. W grupie spadkowej natłok spotkań był naprawdę duży i pojawiło się zmęczenie. Kurde, zabrakło ich po prostu. Kilka ostatnich spotkań zagraliśmy bardzo źle i skończyło się spadkiem, który bolał, jak cholera. Tym bardziej zawodnika, który rozgrywał właściwie pierwszy pełen sezon w Ekstraklasie.
Może oprócz tego części zawodników trudno było dzielić etaty? Kilku zawodników pełniło dodatkowe role w klubie np. specjalisty ds. marketingu i PR.
- Chodzi o te podwójne umowy z Fundacją Ruchu? Stara sprawa. Jak przychodziłem, to w zespole było jeszcze kilku zawodników z takimi umowami i choć nie rozmawialiśmy o tym w szatni, to wszyscy wiedzieli, że coś takiego ma miejsce, bo zainteresowani próbowali dochodzić swoich należności po sądach. Mnie to na pewno nie dotyczyło. W moim wypadku tego nie było. Podpisałem normalną umowę.
Brak umiejętności podzielności uwagi? Traktuję tę uwagę w formie żartu. Zabrakło nam po prostu trochę doświadczenia, szczęścia i umiejętności. Wszystko się składa na taki spadek. Staram się o tym zapomnieć. Nie pomagały też zawirowania wokół klubu. Ciągle coś się niedobrego działo. Jeśli człowiek jest świadomy, a my wszyscy byliśmy, to po sygnałach o zmianach trenerów, prezesów, pożyczkach od miasta, każdy już wiedział, że nie jest dobrze. Łukasz Surma fajnie powiedział kiedyś, że Ruch był jak bomba z opóźnionym zapłonem. Pomału wszystko się kumulowało.
Kiedy przychodziłeś do Chorzowa na początku 2016 roku, jako młody piłkarz, miałeś świadomość problemów klubu czy raczej tylko "chwilo trwaj" i chęć regularnej gry bez patrzenia na aspekty pozasportowe?
- Przychodząc z Wigier do Ruchu byłem niesamowicie podniecony. Wreszcie dostałem poważną szansę gry w Ekstraklasie. Pytałem starych kolegów z Legii, którzy też byli w Ruchu, czy finansowo będzie w porządku. Odpowiadali: "Słuchaj, opóźnienia zawsze są, ale całkowicie w normie, zawsze wszystko jest regulowane, także luz". Wszyscy mówili tak samo i długo mieli rację. Przez pierwsze pół roku, może rok pieniądze dostawaliśmy w kratkę, ale przynajmniej wszystko było systematycznie regulowane.
W którym momencie wiedziałeś, że chcesz odejść?
- Ta decyzja we mnie dojrzewała. Po odejściu chłopaków wiedziałem, że może być ciężko. Potem pojawiły się problemy na górze, a na końcu ten spadek, który rozwiał moje wątpliwości, co do odejścia. Nie chciałem grać w I lidze. Nie powiem, że indywidualnie zagrałem rewelacyjny sezon, ale na pewno nie mam się, czego wstydzić. W końcu przyczyniłem się do jakieś części goli Ruchu, strzeliłem trzy bramki, zaliczyłem pięć asyst. Gdyby było źle, to nie dostałbym pewnie powołania na Euro U-21 od Marcina Dorny. Dramatu nie ma. To był odpowiedni czas do zmiany klubu.
Po odejściu Patryka Lipskiego, jedna z grup kibicowskich napisała, że Ruch dał mu wszystko, a co dał tobie?
- Grę. Po dwóch rundach w Wigrach Suwałki dostałem kilka ofert z Ekstraklasy. Wybrałem Ruch, bo wydawał mi się idealną opcją. Piąte miejsce po rundzie jesiennej, młody zespół, gdzie regularne szanse dostawali Kamil Mazek, Patryk Lipski czy Maciek Urbańczyk i do tego miejsce bliżej domu, choć to oczywiście argument naciągany, bo dla mnie nie grał nigdy zbyt wielkiej roli przy wyborach klubów. Spędziłem w Chorzowie całkiem udane półtora roku. Ktoś powie, że to niemożliwe, bo przecież spadliśmy. No tak, ale ja starałem się, żeby zrobić wszystko, by tego uniknąć. Dla mnie dowodem na to, że prezentowałem się nieźle jest fakt, że przez cały okres gry w Ruchu dostawałem regularne powołania do kadry U-21 i potem wykupiła mnie Legia.
źródło:
2x45.info