- To był bardzo intensywny rok. Czasami przychodziłem do domu, kładłem się na sofę i odpoczywałem. Żona nie była z tego powodu zadowolona. Namawiała mnie, żebyśmy poszli gdzieś na zakupy, do restauracji lub odwiedzić znajomych, a ja mówiłem, że mam dosyć ludzi. Chcę po prostu odpocząć w domu. Później włączałem w telewizji mecze - dla przyjemności - próbowałem oglądać je bez analizowania poszczególnych zagrań, ustawień piłkarzy, ale nie było mi łatwo - opowiada trener Jan Kocian w rozmowie z dziennikiem "Sport". Poniżej prezentujemy jej fragmenty.
Podobno podczas urlopu nie rozstawał się pan z telefonem komórkowym i laptopem?
Jan Kocian: - Mój wolny czas wyglądał tak, że jechaliśmy z żoną do naszego mieszkania w Bańskiej Bystrzycy lub do wioski Topolcianky i tam siedziałem przy telefonie lub przeglądałem maile oraz internet, by przypilnować transferów. Sprowadziliśmy sporo zawodników, ale w przypadku pierwszych transferów nie jestem zadowolony. Pozyskaliśmy piłkarzy na przyszłość. Straciliśmy trzech - Michała Buchalika, Macieja Sadloka, Macieja Jankowskiego - a miejsce w podstawowym składzie wywalczył jedynie Marcin Kuś. Brakowało nam od początku takich zawodników, jacy przyszli niedawno: Eduardsa Visnakovsa, Jana Chovanca czy Aleksandrsa Fertovsa, który ma właśnie podpisać umowę.
Na dodatek piłkarze z pańskiej listy życzeń wybierali inne kluby.
- Chcieliśmy Mateusza Cetnarskiego, Macieja Korzyma, Fabiana Pawelę, Dawida Plizgę czy Roberta Demjana. W przypadku mojego rodaka wcale nie wydzwaniałem do niego zanim dogadał się z Podbeskidziem. Ani razu nie rozmawiałem z nim w sprawie przejścia do Ruchu, a takie informacje pojawiały się w mediach. Tym zajmowali się działacze. Czym mogliśmy ich wszystkich przyciągnąć? Grą w Lidze Europy, marką, jaką ma klub oraz tym, że mogą trafić do dobrej drużyny. Większość z nich na pierwszym miejscu stawiała jednak warunki finansowe. Robiłem wielkie oczy, gdy słyszałem, ile chcą miesięcznie zarabiać. Nie spodziewałem się, że polscy piłkarze mają tak duże oczekiwania. Inna kwestia była w przypadku Plizgi. Stwierdził, że jemu - jako byłemu piłkarzowi GKS-u Katowice - nie wypada grać w Ruchu. W końcu trafił do Górnika.
(...)
Podczas pobytu w Chorzowie był pan kuszony przez inne kluby.
- (...) Było natomiast zapytanie z Arabii Saudyjskiej, ale nie ma się co nad tym rozwodzić, bo do konkretnych rozmów nie doszło, to znaczy nie rozmawialiśmy na temat długości umowy czy warunków finansowych. Cieszę się, że jestem w Ruchu.
Podobno latem, po pierwszym meczu Legii w eliminacjach Ligi Mistrzów z St. Patrick (1:1), pojawiła się oferta z warszawskiego klubu?
- Nie mogę się na ten temat wypowiadać.
(...)
Gdy rozpoczynał pan pracę przy Cichej, twierdzono, że wprowadził pan wojskowy dryl. Ostatnio chyba zrobił się pan bardziej pobłażliwy, skoro piłkarze mogli napić się piwa w autokarze?
- Po meczu z Pogonią Szczecin kapitan drużyny Marcin Malinowski podszedł do mnie i spytał, czy on i koledzy mogą wypić po piwku, bo "Malina" w Szczecinie rozegrał 200. mecz w barwach Ruchu. Poza tym czekała nas długa droga do domu. Pozwoliłem, ale tylko na jedno piwo.
Całą rozmowę możecie przeczytać w piątkowym numerze
"Sportu"